Aktualna temperatura: 1.3 °C Jakość powietrza: AQI: Dobra 84

Piszą o Grzybowicach

Król na zagrodzie

Data: 2004-06-01
Źródło: Głos Zabrza i Rudy Śląskiej

Ostatni Mohikanin tradycyjnego rolnictwa w Zabrzu ?

Król na zagrodzie

 

Nie będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że 71-letni Jerzy Król z Grzybowic to chyba ostatni Mohikanin tradycyjnego rolnictwa w Zabrzu. Mimo upływającego czasu i pojawiających się unowocześnień, pan Jerzy od 45 lat hołduje starym, sprawdzonym przez dziadów i ojców metodom uprawy roli. Ziemie orze pługiem zaprzęgniętym do konia, zboże sieje ręcznie, podobnie zresztą jak delikatne nawozy. Traktora na jego 76-arowym polu się nie uświadczy. Właśnie dlatego okoliczni mieszkańcy uważają go za - ostatniego w Zabrzu - prawdziwego rolnika z krwi i kości.

- To niezmiernie miły i życzliwy ludziom człowiek. Widok jego sylwetki podążającej powoli i z mozołem za pługiem zaprzęgniętym do konia, wrósł na stałe w krajobraz okolicznych pól - mówi mieszkająca po sąsiedzku Monika Tomanek. - Często, wczesnym rankiem, o podobnych godzinach idziemy do pracy. On w pole, a ja do moich kwiatów hodowanych nieopodal jego ziemi. Cisza wokół panuje, więc możemy sobie i na odległość przy pracy pogaworzyć.


Pan Jerzy sprowadził się do Grzybowic z niedalekich Świętoszowic w 1959 roku. Z żoną Hildegardą zamieszkał w domu stojącym przy polnej drodze nieopodal ul. Szczecińskiej. To właśnie tu wiodą do dziś swój żywot rolniczego małżeństwa.

- Dla męża uprawa ziemi i prowadzenie gospodarki to całe życie. Zajmował się tym nawet wtedy, gdy przez 32 lata pracował pod ziemią w kopalni Mikulczyce - Rokitnica - wspomina Hildegarda Król. - Nawet teraz, gdy od niedawna nogi zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa, kilka dni temu znowu pracował w polu.


Posiadłość Królów to typowe wiejskie gospodarstwo, choć na obrzeżach miasta. W przydomowej oborze doglądają cielaczka i trzech świń. W stajni owies zagryza 32-letni koń Max (jego poprzednik zginął w zderzeniu z ciężarówką na drodze do Mikulczyc). Niedaleko chowają się dorodne okazy królików, na podwórku szczekają dwa psy, a między nimi spokojnie przesmyka się czarny kot. W zagrodzie dostrzec można nawet trzy stare... ule.

- Mieliśmy kilka rodzin pszczelich, niestety dopadła je choroba. To chyba przez tę chemię rozpylaną po okolicznych polach - zastanawia się pan Jerzy.

Pracy na roli nigdy nie brakowało. Kiedyś Królowie dzierżawili od miasta niemal 3 hektary ziemi. Przed kilkoma laty jednak zrezygnowali z arendy i pozostali przy własnościowej części pola. Tutaj pan Jerzy sieje zboże, kukurydzę, sadzi kartofle i ćwikłę. Wszystko dla własnych potrzeb. Jedynym sprzętem wykorzystywanym na roli jest kilka starych, dotkniętych zębem czasu, urządzeń rolniczych - koparka, brona i pług.

Częstym gościem w gospodarstwie Królów jest zaprzyjaźniona sąsiadka - Dorota Kotuła. Odkąd przed 9 laty owdowiała, Królowie stali się niemal jej drugą rodziną. Zachodzi do nich nie tylko na wyśmienite wypieki pani Hildegardy, ale także by wraz z nimi pracować w polu.

- Tak jak i oni, całe życie spędziłam przy roli. Dlatego cieszę się, że mogę być pomocna - zaznacza pani Dorota.


Królowie zachwalają sobie życie w Grzybowicach - peryferyjnej dzielnicy, która tylko administracyjnie może kojarzyć się z miastem aglomeracji śląskiej. Niska zabudowa domków jednorodzinnych oraz zewsząd otaczające je pola - to główny element tutejszego krajobrazu. Choć wystarczy tylko odwrócić głowę w drugą stronę, by za miedzą dostrzec dwa osiedlowe bloki, a w głębi - typowo przemysłowy krajobraz.

- Póki co, mamy tu cicho i spokojnie. Niemal jak na wsi. Nawet bociany na dobre zadomowiły się w naszej dzielnicy. To znaczy, że dobry u nas klimat - podkreśla pan Jerzy.

Spośród czworga dzieci Królów tylko najmłodsza, 26-letnia córka pozostaje wciąż przy rodzicach. Syn i dwie starsze córki mieszkają za granicą. Ale nigdy nie zapominają o swych korzeniach i - jak tylko mogą - ściągają do Grzybowic.

- To naprawdę zgodna i dobra rodzina - podkreśla sąsiadka Kotuła. - A te ich dzieci, mimo że przyjeżdżają z wielkiego świata, nie wstydzą się założyć roboczych ubrań i ruszyć do pracy w polu razem z rodzicami. Tak już zostali wychowani.


  

PRZEMYSŁAW JARASZ